Jan Wiejacki - ArtShop Blog

Archeolog z zawodu, rysownik z zamiłowania. Debiutował wystawowo w 2021 na naszej galerii Ceglanej.


Andrzej POPROSTU: Wiem że masz rodzinny background artystyczny. Mógłbyś rozwinąć wątek i dodać jaki wpływ miało na Twój rozwój jak artysty.

Jan Wiejacki: Tak mam taki background. Mój ojciec jest z wykształcenia i zawodu plastykiem, jego matka, a moja babcia też miała takie wykształcenie i tym się zajmowała całe życie. Oni jednak nie zachęcali mnie do podjęcia studiów artystycznych, ale jednocześnie zachęcali do rysowania, malowania, ale też grania muzyki, czyli generalnie wyżywania się twórczego. Tak jak wielu dzieciom podcina się skrzydła, mówiąc żeby nie gryzmoliły po zeszytach, to ja tego nie zaznałem. Świadomie, i nieświadomie też, oni mnie wszystkiego nauczyli pokazując różne techniki, podsuwając twórczość innych do oglądania i inspiracji. Od dziecka też patrzyłem jak oni rysują i malują. Generalnie rzecz ujmując, po prostu nigdy nie przestałem rysować.

AP: Strumień świadomości: tak określasz sposób tworzenia Twoich ilustracji. Mógłbyś opowiedzieć o procesie.

JW: Proces jest prosty. Gdy mnie trafi to rysuję, a gdy nie czuję wajbu to nie. Do niedawna zmuszałem się żeby rysować codziennie dla sportu, nawet gdy nie miałem nic do powiedzenia, ale doszedłem do wniosku, że to nie ma sensu, że to zabija entuzjazm. Pomysł trafia w każdym momencie: gdy słyszę rozmowę obcych ludzi na ulicy, słucham muzyki, patrzę jak ludzie się zachowują, gdy oglądam film. Nie zawsze mogę to narysować, w związku z tym dużo notuję, żeby to potem ująć w formie rysunku – czasem z krótkim tekstem. Rozmawiałem z różnymi ludźmi, którzy mieli okazję oglądać moje prace i byli zdziwieni, że do nich nie ma żadnych szkiców. No nie ma, bo to jest flow. Oczywiście gdyby to były ilustracje na zamówienie (których w życiu zrobiłem niewiele) to bez wątpienia poprzedzało by je wykonanie tony szkiców. Póki co jednak główny trzon mojego dorobku to rysunki stworzone za jednym posiedzeniem, gdy mnie kopnie idea. Często coś narysowane ad hoc „na kolanie”, co miałoby normalnie charakter szkicowy jest na tyle dobre, że się tego nie odtworzy potem na czysto. Dlatego wiele moich rysunków jest narysowanych na jakichś świstkach, które akurat mam pod ręką.

AP: czym zajmujesz się zawodowo i czy ma to wpływ na to co tworzysz?

JW: Z zawodu i wykształcenia jestem archeologiem, a dokładniej archeozoologiem. Kiedyś miałem okazję wymienić się mailami z poetą Miłoszem Biedrzyckim, który z zawodu jest geofizykiem. On powiedział coś takiego, że drgania ziemi, które rejestruje w trakcie swoich badań sugerują mu rytm wierszy. Nie wiem. W moim przypadku, aż tak romantycznie może to nie wygląda, jednak na pewno mogę się z nim zgodzić, że zawód wykonywany może być kolejnym źródłem inspiracji twórczej. Ponieważ archeologia jest nauką obrazkową (duże ilości typologii, ornamentyk itp.) to pewne rozwiązania estetyczne, które ludzie stosowali tysiące lat temu i ich dążenie do syntezy, na pewno mnie inspirują.

AP: Wiem że nasza galeria nie była pierwszą w której próbowałeś się wystawić. Opowiesz o trudnościach jakie Cię spotkały? Czu uważasz się za amatora czy profesjonalistę?

JW: Już kilka razy miałem okazję wystawić swoje prace. Trudności mnie spotkały w przypadku publikacji moich rysunków w prasie. Uznałem, że moje rysunki są warte publikacji i swego czasu rozsyłałem do różnych redakcji. Zdania były podzielone, że „panie no ładne, ładne ale to nie sztuka”, albo że właśnie za dobre i oni nie są w stanie mi zapłacić dostatecznych pieniędzy za moje prace. Najczęściej jednak spotykałem się ze sztandarowym zdaniem „oddzwonimy do Pana”. Ci wszyscy ludzie nie kumali, że mi nie zależy na super milionach złotych, a jedynie na pokazaniu swoich rysunków szerszej publiczności. W pewnym momencie już dałem sobie z tym spokój, zająłem się swoimi zawodowymi sprawami, nie przestając rysować, z myślą że jak jest mi pisane uszczęśliwić świat swoimi rysunkami to prędzej czy później to się uda. No i tak trafiłem do sali ceglanej w Persie i do Artshopu, a ostatnio do grona twórców związanych z magazynem AKT. Nie wiem za bardzo jakie są kryteria żeby uznać kogoś za profesjonalistę lub amatora. Z punktu widzenia jakości warsztatu, to chyba mogę się powoli uznawać za profesjonalistę, jednak wydaje mi się, że uczysz się fachu do końca życia. Natomiast z punktu widzenia rozpoznawalności nazwiska to jestem absolutnym, nic nie znaczącym, amatorem.

AP: Czym dla Ciebie jest rysowanie? jaki jest twój stosunek do tworzenia?

JW: Nie będę tutaj specjalnie odkrywczy. Przede wszystkim mnie to bardzo uspokaja po codziennych trudach. Zwłaszcza teraz, w dobie szumu informacyjnego, paniki, niewidzialnych strachów, zarazy, wojny oraz ludzkiego draństwa i egocentryzmu. W ogóle sprawia mi to przyjemność i poprawia humor. Nawet jak się zirytuję, bo czegoś nie umiem narysować i robię milion prób. Może to też coś w stylu psychologicznego drenażu, że można w ten sposób wywalić z siebie jakieś bolączki? Poza tym zgadzam się ze zdaniem Vonneguta: „Practice any art (…) to find out what’s inside you, to make your soul grow.”

Janowi dziękujemy za wywiad a wszystkim zainteresowanym jego ilustracjami, zapraszamy na półkę w Artshopie lub do odwiedzenia PERS (Toruń ul. Mostowa 6) i sprawdzenia na żywo.